Super Mario 64
Za kim pędzi włoski hydraulik? Za księżniczką.
Shigeru Miyamoto, dyrektor Nintendo, marzył, aby protagonistą swej nowej serii uczynić Popeye’a – marynarza, który czerpał krzepę ze szpinaku w puszce. Ponieważ prawa autorskie do tej postaci były poza zasięgiem Japończyka, stworzył wąsacza w roboczym wdzianku. Obdarzył go wysokim skokiem, nakarmił grzybami i nadał mu imię. Mario.
Seria Super Mario była pierwszą w historii gier video, która bazowała na motywie damy w opałach. Fabuła? Nieskomplikowana. Biegniesz w prawo, skaczesz i ratujesz babę. Zmieniają się okoliczności, ale cel? Zawsze ten sam.
Już w wieku przedszkolnym postanowiłem pomóc Mario w ocaleniu wybranki. Potrzebowałem do tego konsoli Nintendo 64. A taka stała na dziale RTV w nieistniejącym już hipermarkecie Geant. I gdyby nie ona, to pewnie szybko przestałbym jeździć z mamą na niedzielne, znienawidzone zakupy.
Tak jak mój idol wskakiwał do zielonej rury, tak ja zaciskałem zęby i towarzyszyłem mamie w weekendowej eskapadzie. A potem przemierzałem podniebne wyspy i morskie tonie, walczyłem z Bowserem (arcywrogiem Mario, hybrydą żółwia ze smokiem) i zaspokajałem dziecięcą chęć przygody. A mama, z pełnym wózkiem sklepowym, odciągała mnie od pada.
Super Mario 64 wielokrotnie dodało mi otuchy w najciemniejszych momentach życia. Gdy mam doła, wyobrażam sobie wąsatego hydraulika i słyszę, jak z naiwną beztroską wypowiada swój sztandarowy tekst.
It’s a-me, Mario!
Od razu jest mi trochę raźniej.
Baldur’s Gate 2
Człowiek nie jest taki, żeby se nie pobajdurzył.
O transfuzji boskiej duszy z ciała śmiertelnego. O Athkatli i Podmroku. O Złodziejach Cienia i Gildii Wampirów. O Harfiarzach i Zakapturzonych Czarodziejach. Tyle, że na samym bajdurzeniu zazwyczaj się kończy.
A co, gdy człowiek chce przeżyć to naprawdę? Jest na to sposób. Musi przestać bajdurzyć. I zacząć baldurzyć.
Ach, dziecię Bhaala się przebudziło!
Irenicus, autor powyższych słów, próbował ukraść duszę głównego bohatera gry i tym samym zyskać nieśmiertelność. Nie udało mu się to z prostego powodu.
Druga część sagi Baldur’s Gate ma duszę. Po prostu. Nikt i nic nie zabierze jej tytułu pioniera dzisiejszych RPG-ów. Gdyby Irenicus o tym wiedział, być może wiódłby szczęśliwsze życie.
Wybierz Baldura. Odhacz go w 200 godzin albo w 17 minut. Kradnij w świątyniach albo składaj w nich ofiary. Bądź sobą lub elfem. Krasnoludem lub orkiem. Wybawcą świata lub tym, który go pogrąża. Wypełnij główny wątek fabularny albo po prostu olej to. Ubij smoka albo przybij z nim sztamę. Just name it.
Chcesz być bogiem? Uświadom to sobie. I odpal Baldur’s Gate 2. Obowiązkową pozycję dla wszystkich wyjadaczy fantasy. Tylko pamiętaj, co powtarzał Piotr Fronczewski.
Przed wyruszeniem w drogę należy zebrać drużynę. No, chyba że grasz solo.
Grand Theft Auto: San Andreas
Carl Johnson nie miał łatwego życia.
Dlatego uciekł z rodzinnego Los Santos na East Coast. Niestety, po 5 latach został zmuszony do powrotu. Jego matkę zamordowano, rodzina pogrążyła się w chaosie, a starzy przyjaciele zdradzili uliczne ideały na rzecz brudnych pieniędzy. Do tego skorumpowani gliniarze, którzy zdestabilizowali sytuację na Grove Street, czyli rodzinnym osiedlu CJ-a.
Właśnie ten bałagan przyjdzie mu posprzątać.
GTA: San Andreas to opowieść o odkupieniu win. O wyjściu ze strefy komfortu, która zazwyczaj jest przekleństwem. O rozliczeniu z tymi, którzy mieli być na śmierć i życie. I o zemście na tych, którzy są esencją zła.
Carl podrózuje przez stan San Andreas. Przemierza słoneczne wybrzeża, skalne pustynie i redneckie prerie. Nawiązuje kontakty z meksykańskimi OG’s, chińską Triadą, hipisami i raperami w kryzysie twórczym. Rozkręca interesy, kupuje nieruchomości, zdobywa licencję pilota i włamuje się do wojskowej bazy. W wolnym czasie jeździ pickupem w rytm country z lat 50. Z najgłębszego dna wchodzi na sam szczyt.
Tylko po to, aby ponownie wrócić na hood. Tam, gdzie zaczął swoje życie. I tam, gdzie prawdopodobnie je zakończy.
Shit, here we go again.
Czy w tym prostym zdaniu nie drzemie sens, a zarazem ból istnienia każdego z nas?
Naciśnij start, aby rozpocząć
Dobra książka otwiera głowę. Ale to gra komputerowa wysyła sondę prosto do jej wnętrza i wyświetla projekcję, w której to Ty grasz pierwsze skrzypce. I decydujesz o losach zastanego świata.
Obecnie nie mam czasu na gry, lecz wracam do nich drogą pasywną. Wieczorami siadam na kanapie, biorę telefon i włączam wybrany gameplay. Oglądam i zachwycam się, gdy ktoś fachowo przejdzie misję, którą sam ograłem do porzygu.
To znaczy jedno.
Wiem, co dobre. Albo marnuję czas. Sam zdecyduj.