Maślane oczy — geneza na tle seksualnym
Jakie Ty masz oczy!
Co się tak dziwnie gapisz?
Takie jasne i do tego w kontraście z ciemną oprawą…
Ale oczy!
I tak dalej, i tak dalej…
Takie teksty słyszę od kilkunastu lat. Wielki błękit oczu tworzy ocean nieskończonych możliwości w interpretacji mojej osoby.
Ale zanim narodził się ten bezkres, musiało być źródło.
Oczy odziedziczyłem po Tacie. Zanim zacząłem przyciągać lub odpychać nimi jak magnes, rosłem w błogiej nieświadomości. Prowadziłem normalne życie dziecka z klasy średniej. Oczy miałem niebieskie i dla nikogo nie było to ani problemem, ani zaletą. Dobrze korespondowały z żółtymi włosami, jasnymi brwiami i aryjską cerą.
W drugiej połowie podstawówki twarz zaczęła robić się śniada. Włosy pociemniały, podobnie jak brwi i rzęsy.
Ale oczy pozostały identyczne. I zaczęły ściągać wzrok.
Najpierw płci przeciwnej.
W wieku licealnym zauważyłem, że moje spojrzenie przynosi bonusowe punkty w kontaktach z dziewczynami. Widziały w nim powab, intrygującą tajemnicę i patrzyły na mnie przychylniej, niż kiedyś. Chciały mnie poznać, dotknąć, a czasem nawet naruszyć nietykalność cielesną.
Były też takie, które stały po przeciwnej stronie barykady. Dla nich mój kolor oczu świadczył o desperacji i kojarzył się z tanim podrywem. Uważały mnie za pustego głupka i trzymały na dystans — nawet wtedy, gdy nie uskuteczniałem żadnych ruchów, tylko po prostu spojrzałem. Tymi kretyńskim, podejrzanymi oczami.
Z facetami miałem gorzej.
Nigdy nie czułem się samcem alfa. Męskość oparta na dominacji, ustalanie hierarchii według przysłowiowego mierzenia sobie pały, bycie sztywnym — sorry, nie moja bajka. Koledzy, których znam od lat i którzy kiedyś próbowali być najtwardsi, dziś miękną i odpuszczają tę maskulinistyczną jazdę.
Ale młodość ma surowe prawa.
Świecąc oczami nie robiłem dobrego wrażenia. Większość chłopów uważała, że jestem ciotą. Gadali, że dziwnie się patrzę, zbyt swobodnie wypowiadam się o wyglądzie mężczyzn i że jest to absolutnie niemożliwe, abym był straightem. Wydaje mi się, że te zarzuty w głównej mierze wynikały z zazdrości związanej z ich mniejszym powodzeniem u kobiet.
Hehe.
Bardziej zafiksowani oskarżali mnie, że randkuję z babami, ponieważ okłamuję sam siebie. Dlaczego?
Bo boję się spojrzeć w lustro i przyznać, kim tak naprawdę jestem.
Czyli pedałem.
Nie pamiętam, abym kiedykolwiek czuł miętę do facetów, a nawet jeśli — co z tego? Dziwiło mnie, że innych tak bardzo interesuje z kim się rucham lub nie rucham. No ale ok.
Niestety narastające obiekcje zasiały wątpliwości. Myślałem, że skoro tyle osób ma tyle do powiedzenia w kwestii mojej orientacji, to może faktycznie coś jest na rzeczy?
Zdecydowałem się na próbę. Zaangażowałem do niej dwóch przyjaciół. Przez lata toczyli nieustającą debatę na temat mojego pedalstwa. Pewnej nocy wróciliśmy mocno wypici z imprezy. Zalegliśmy w łóżku i pod osłoną czułej nocy rozpoczęliśmy figle — te, które dla kleru są mokrym snem, choć w niektórych parafiach bywają mniejszą lub większą rutyną.
I wiecie co?
Nic. Nie zadrgało ani na sekundę.
Jakiś czas później, będąc w krakowskim klubie Ciemnia stwierdziłem, że upewnię się raz jeszcze. Tak na wszelki wypadek. W egoizmie zamrugałem do jednego takiego, co rozbierał mnie wzrokiem i poszedłem z nim do darkroomu. Tam nowo poznany kolega w rytmie dudniącej techniawki chwycił to i owo i ugniatał, posuwał, przesuwał…
A ja pozostałem miękki.
I zaakceptowałem tę miękkość. Zrozumiałem, że liczy się to, co czuję — nie to, co mówią ludzie. Zazwyczaj lubią mówić dużo i nie na temat.
Piotor OPZ, jeden z najbliższych ziomeczków, stwierdził, że koniecznie trzeba nazwać ten fenomen. A skoro mówią mi Olej, to oczy nie mogą być błękitne.
Muszą być maślane.