Historie

4 rzeczy, które mam w głowie po 72 godzinach w Bangkoku

Czyta się około: 5 minut

zdjęcie do artykułu

Jadąc do stolicy Tajlandii zastanawiałem się, czemu jej oficjalna nazwa ma aż 168 znaków i 21 wyrazów. Po 3 dniach spędzonych w tym pełnym kontrastów mieście chyba znam powód. Przed Tobą 4 migawki, które z Bangkoku pamiętam najlepiej.

Forget it, it’s Chinatown

 

Może Jake Gittes u Romana Polańskiego zapomniał o Chinatown. Ale ja nie zapomnę. Bo to po prostu niemożliwe.

 

Po ostatniej scenie Chinatown pojawiają się napisy końcowe. W przypadku Chinatown w Bangkoku zamiast creditsów fruwają pociski. Wystrzelone z artylerii zaopatrzonej w nieskończoną amunicję wymierzoną we wszystkie ludzkie zmysły. Ze snajperską precyzją.

 

Jadąc na ulicę Yaowarat autobusem utrzymanym w PKS-owym sznycie i ze zbutwiałą drewnianą podłogą przypominającą pokład statku, spodziewaliśmy się grubego przebodźcowania. Chinatown wyobrażałem sobie jako dzielnicę, którą Redzi z Cd Projekt wzięli jako główną inspirację przy developmencie Cyberpunk 2077.

 

Tylko że sprzęt do gier ma ograniczone parametry techniczne. Takie jak pamięć RAM i procesor. Oznacza to, że przy dużym natężeniu obiektów wszystko zwalnia i potrzebuje chwili, aby się załadować. Gdy obciążenie utrzymuje się na wysokim poziomie dochodzi do błędu. Gra wyłącza się, a Ty czujesz, że Twój komputer jest gorący jak płyta indukcyjna nastawiona na połowę mocy.

 

Ale to nie była gra, tylko prawdziwe życie. A zamiast procesora — rozgrzane do czerwoności neurony.

 

Sznur aut stojących w miejscu, setki neonów, tabuny ludzi, streetfood, handlarze, sklepy, sklepiki, markety, wrzaski, zapachy, klaksony. Chinatown działa na wszystkie receptory. Najbardziej zapamiętam panią z włączonym palnikiem kuchennym. Płomień kilkukrotnie przemknął wśród setek ludzkich twarzy o milimetry, a potem roztopił ser na zamówionych przez nas przegrzebkach. Do tego ostry sos i bang!

 

Totalna bomba umami.

zdjęcie do artykułu

Źródło – własne

Thai massage with no happy ending

 

Podobno tajski masaż bywa nieprzyjemny. Prawda — zwłaszcza gdy jest się upartym jak osioł lub oślica.

 

Pani masowała dość ostrożnie. Na tyle, że z uporem maniaka powtarzałem harder better faster stronger jak Kayne West w refrenie swojej piosenki. Wreszcie masażystka rzekła wait a second i zniknęła za zasłoną.

 

Nagle poczułem, że cały budynek się trzęsie. Usłyszałem ciężkie, miarowe kroki. I nagle weszła ona. Korpulentna Tajka z młodą twarzą, piskliwym i dziewczęcym głosem. I ramionami, które mogą zabić.

 

Masażystka szybko wzięła się do roboty. W sposób bezwzględny i w 100% respektujący moje wcześniejsze żądania.

 

Następne 40 minut spędziłem na krzykach, spinaniu mięśni i odliczaniu pozostałego czasu. Wiadomo, że mogłem przerwać masaż, ale duma i wydane pieniądze były silniejsze od fizycznego bólu. Jęczałem, gdy Tajka czubkiem łokcia wbijała się w nerwy umieszczone pod pachami i w pachwinie. Widząc mój nieudolny pokerface pytała z chichotem, czy będę płakał i że w razie czego chętnie użyczy mi chusteczki. Potem z grobową miną skomentowała moją limfę.

 

Not good, limfa not good 

 

Akrobacje zostawiła na koniec. Stawała mi na plecach, ciągnęła za ręce, dusiła udami, bujała mną jak huśtawką — wszytko w towarzystwie chrupania kolejnych kręgów. Wytarmosiła mnie na 10 stronę, a ja z masażu wyszedłem obolały i zmęczony jak po sparingu. Ze spuszczoną głową pojechałem odpocząć do hotelu. 

 

W życiu trzeba uważać. Przede wszystkim na własne życzenia.

 

Oh, my budda

 

Ten dzień, znany również jako Vesak, w tym roku wypada w maju. Według naciągaczy w Bangkoku wypada codziennie. I z tego względu świątynia Wat Pho z leżącym, 46-metrowym Buddą, w ten właśnie dzień jest zamknięta dla turystów.

 

Na szczęście z pomocą przychodzą oni — scummerzy wyposażeni w odrzutowe tuk-tuki. Te kosmiczne maszyny dowiozą Cię w miejsca nieumieszczone w żadnym przewodniku. Za dość wygórowany hajs.

 

Na szczęście kumpel, który był w Bangkoku parę lat temu, sprzedał mi tę historię. Dlatego gdy od kolesia na ulicy usłyszeliśmy, że akurat dziś jest Budda Day… grzecznie podziękowaliśmy i poszliśmy dalej.

 

Wstęp do świątyni kosztuje około 300 batów. A w środku leży zadowolony Budda, pokryty złotem i długi jak dwa wagony kolejowe. Jest na tyle ogromny, że wypełnia prawie całą powierzchnię budynku. Wzdłuż jego tułowia leży 108 misek, do których ludzie wrzucają drobne dla powodzenia w życiu. 

 

Poza Buddą-Gigantem do dyspozycji jest ogromny teren, na który tylko rzuciliśmy okiem. 6 km spaceru w upale zniechęciło nas do dalszego zwiedzania. Wyszliśmy z przybytku i zagadaliśmy kolesia z parkingu o tuk-tuka. Wytargowaliśmy cenę i z hipernapędem ruszyliśmy w trasę powrotną. 

 

Od lat wybieram się do Energylandii. A teraz nie wiem, czy jakiś rollercoaster pod kątem adrenaliny dorówna tuk-tukowi z Bangkoku.

zdjęcie do artykułu

Źródło — własne

Podróby, ale czy na pewno?

 

Khao San Road, czyli backpackerska ulica w Bangkoku, daje jedynie przedsmak tego, co możesz kupić w tym mieście.

 

High-endowe marki, Haute couture, streetwearowe limitki… nie znam się na butach, ale z ciekawości obczajałem podróby Nike Air Max Tn Ultra. Gdyby ktoś położył przede mną sneakersy z salonu Swoosha i te z Khao San Roadnie dostrzegłbym różnicy.

 

Jeśli lubisz Gucci, Supreme, LV — polecam zakupy w Bangkoku. Ja zdecydowałem się na elektronikę i kupiłem podróby Air Pods 2 Pro generacji w cenie 60 zł zamiast 1200 zł. Bez problemu sparowały się z moim iPhonem i — co ciekawe — są objęte oficjalną gwarancją Appla do 27 lipca 2025 roku.

 

Nie wydaje mi się, aby podróby Air Pods 2 Pro miały serwis AppleCare. Ale oryginały, które ktoś ukradł z kontenera, sprzedał za dużo mniej i zarobił przez to dużo więcej?

 

Możliwe, że tak.

 

Trudno oddać esencję Bangkoku w 168 wyrazach. Tak samo, jak trudno ująć ją w tekście blogowym. To miasto jest zbyt wielowymiarowe. Mimo wszystko — warto było spróbować. 

 

Chętnie wrócę do Bangkoku. Spędziłem tam zbyt mało czasu, aby mieć szerokie spektrum. Natomiast już po 72 godzinach śmiało powiem jedno.

 

Khob khun mak. Czyli po tajsku — dziękuję.

Data publikacji: 23.04.2024

skopiowano do schowka
zdjęcie autora

Autor

Piotr Olejnik

Chcesz coś dodać?

Proszę bardzo 👇

oj coś nie pykło..., spróbuj jeszcze raz lub zgłoś problem: piotrolej@gmail.com

Historie

czyta się 5 minut

4 rzeczy, które mam w głowie po 72 godzinach w Bangkoku

zdjęcie do artykułu

Źródło — własne

Jadąc do stolicy Tajlandii zastanawiałem się, czemu jej oficjalna nazwa ma aż 168 znaków i 21 wyrazów. Po 3 dniach spędzonych w tym pełnym kontrastów mieście chyba znam powód. Przed Tobą 4 migawki, które z Bangkoku pamiętam najlepiej.

Forget it, it’s Chinatown

 

Może Jake Gittes u Romana Polańskiego zapomniał o Chinatown. Ale ja nie zapomnę. Bo to po prostu niemożliwe.

 

Po ostatniej scenie Chinatown pojawiają się napisy końcowe. W przypadku Chinatown w Bangkoku zamiast creditsów fruwają pociski. Wystrzelone z artylerii zaopatrzonej w nieskończoną amunicję wymierzoną we wszystkie ludzkie zmysły. Ze snajperską precyzją.

 

Jadąc na ulicę Yaowarat autobusem utrzymanym w PKS-owym sznycie i ze zbutwiałą drewnianą podłogą przypominającą pokład statku, spodziewaliśmy się grubego przebodźcowania. Chinatown wyobrażałem sobie jako dzielnicę, którą Redzi z Cd Projekt wzięli jako główną inspirację przy developmencie Cyberpunk 2077.

 

Tylko że sprzęt do gier ma ograniczone parametry techniczne. Takie jak pamięć RAM i procesor. Oznacza to, że przy dużym natężeniu obiektów wszystko zwalnia i potrzebuje chwili, aby się załadować. Gdy obciążenie utrzymuje się na wysokim poziomie dochodzi do błędu. Gra wyłącza się, a Ty czujesz, że Twój komputer jest gorący jak płyta indukcyjna nastawiona na połowę mocy.

 

Ale to nie była gra, tylko prawdziwe życie. A zamiast procesora — rozgrzane do czerwoności neurony.

 

Sznur aut stojących w miejscu, setki neonów, tabuny ludzi, streetfood, handlarze, sklepy, sklepiki, markety, wrzaski, zapachy, klaksony. Chinatown działa na wszystkie receptory. Najbardziej zapamiętam panią z włączonym palnikiem kuchennym. Płomień kilkukrotnie przemknął wśród setek ludzkich twarzy o milimetry, a potem roztopił ser na zamówionych przez nas przegrzebkach. Do tego ostry sos i bang!

 

Totalna bomba umami.

zdjęcie do artykułu

Źródło – własne

Thai massage with no happy ending

 

Podobno tajski masaż bywa nieprzyjemny. Prawda — zwłaszcza gdy jest się upartym jak osioł lub oślica.

 

Pani masowała dość ostrożnie. Na tyle, że z uporem maniaka powtarzałem harder better faster stronger jak Kayne West w refrenie swojej piosenki. Wreszcie masażystka rzekła wait a second i zniknęła za zasłoną.

 

Nagle poczułem, że cały budynek się trzęsie. Usłyszałem ciężkie, miarowe kroki. I nagle weszła ona. Korpulentna Tajka z młodą twarzą, piskliwym i dziewczęcym głosem. I ramionami, które mogą zabić.

 

Masażystka szybko wzięła się do roboty. W sposób bezwzględny i w 100% respektujący moje wcześniejsze żądania.

 

Następne 40 minut spędziłem na krzykach, spinaniu mięśni i odliczaniu pozostałego czasu. Wiadomo, że mogłem przerwać masaż, ale duma i wydane pieniądze były silniejsze od fizycznego bólu. Jęczałem, gdy Tajka czubkiem łokcia wbijała się w nerwy umieszczone pod pachami i w pachwinie. Widząc mój nieudolny pokerface pytała z chichotem, czy będę płakał i że w razie czego chętnie użyczy mi chusteczki. Potem z grobową miną skomentowała moją limfę.

 

Not good, limfa not good 

 

Akrobacje zostawiła na koniec. Stawała mi na plecach, ciągnęła za ręce, dusiła udami, bujała mną jak huśtawką — wszytko w towarzystwie chrupania kolejnych kręgów. Wytarmosiła mnie na 10 stronę, a ja z masażu wyszedłem obolały i zmęczony jak po sparingu. Ze spuszczoną głową pojechałem odpocząć do hotelu. 

 

W życiu trzeba uważać. Przede wszystkim na własne życzenia.

 

Oh, my budda

 

Ten dzień, znany również jako Vesak, w tym roku wypada w maju. Według naciągaczy w Bangkoku wypada codziennie. I z tego względu świątynia Wat Pho z leżącym, 46-metrowym Buddą, w ten właśnie dzień jest zamknięta dla turystów.

 

Na szczęście z pomocą przychodzą oni — scummerzy wyposażeni w odrzutowe tuk-tuki. Te kosmiczne maszyny dowiozą Cię w miejsca nieumieszczone w żadnym przewodniku. Za dość wygórowany hajs.

 

Na szczęście kumpel, który był w Bangkoku parę lat temu, sprzedał mi tę historię. Dlatego gdy od kolesia na ulicy usłyszeliśmy, że akurat dziś jest Budda Day… grzecznie podziękowaliśmy i poszliśmy dalej.

 

Wstęp do świątyni kosztuje około 300 batów. A w środku leży zadowolony Budda, pokryty złotem i długi jak dwa wagony kolejowe. Jest na tyle ogromny, że wypełnia prawie całą powierzchnię budynku. Wzdłuż jego tułowia leży 108 misek, do których ludzie wrzucają drobne dla powodzenia w życiu. 

 

Poza Buddą-Gigantem do dyspozycji jest ogromny teren, na który tylko rzuciliśmy okiem. 6 km spaceru w upale zniechęciło nas do dalszego zwiedzania. Wyszliśmy z przybytku i zagadaliśmy kolesia z parkingu o tuk-tuka. Wytargowaliśmy cenę i z hipernapędem ruszyliśmy w trasę powrotną. 

 

Od lat wybieram się do Energylandii. A teraz nie wiem, czy jakiś rollercoaster pod kątem adrenaliny dorówna tuk-tukowi z Bangkoku.

Źródło — własne

Podróby, ale czy na pewno?

 

Khao San Road, czyli backpackerska ulica w Bangkoku, daje jedynie przedsmak tego, co możesz kupić w tym mieście.

 

High-endowe marki, Haute couture, streetwearowe limitki… nie znam się na butach, ale z ciekawości obczajałem podróby Nike Air Max Tn Ultra. Gdyby ktoś położył przede mną sneakersy z salonu Swoosha i te z Khao San Roadnie dostrzegłbym różnicy.

 

Jeśli lubisz Gucci, Supreme, LV — polecam zakupy w Bangkoku. Ja zdecydowałem się na elektronikę i kupiłem podróby Air Pods 2 Pro generacji w cenie 60 zł zamiast 1200 zł. Bez problemu sparowały się z moim iPhonem i — co ciekawe — są objęte oficjalną gwarancją Appla do 27 lipca 2025 roku.

 

Nie wydaje mi się, aby podróby Air Pods 2 Pro miały serwis AppleCare. Ale oryginały, które ktoś ukradł z kontenera, sprzedał za dużo mniej i zarobił przez to dużo więcej?

 

Możliwe, że tak.

 

Trudno oddać esencję Bangkoku w 168 wyrazach. Tak samo, jak trudno ująć ją w tekście blogowym. To miasto jest zbyt wielowymiarowe. Mimo wszystko — warto było spróbować. 

 

Chętnie wrócę do Bangkoku. Spędziłem tam zbyt mało czasu, aby mieć szerokie spektrum. Natomiast już po 72 godzinach śmiało powiem jedno.

 

Khob khun mak. Czyli po tajsku — dziękuję.

Data publikacji: 23.04.2024

skopiowano do schowka

Autor

Piotr Olejnik

Chcesz coś dodać?

Proszę bardzo 👇

oj coś nie pykło..., spróbuj jeszcze raz lub zgłoś problem: piotrolej@gmail.com