Dronobook, który drenuje Ciebie
Od jakiegoś czasu obijał mi się o uszy profil Lost Italianos. No to wszedłem na ich konto i zobaczyłem ładny, podróżniczy kontent. Jego autorzy, Diana i Marcin, są parą farmaceutów. Kilka lat temu ruszyli w pierwszą podróż dookoła świata. Uwieczniali tę tułaczkę w setkach tysiącach zdjęć. A liczba obserwujących rosła proporcjonalnie do przebytych kilometrów i cykanych fotek.
Dziś ta dwójka skupia 112 tysięcy followersów. Z ich storiesów wiem, że Diana często płacze z tęsknoty za polskim jedzeniem. Zamiast FOMO wybiera JOMO (joy of missing out) i ma słabość do muzyki Avril Lavigne.
Marcin z kolei pozostaje w cieniu, bo woli fotografować i latać dronem.
No właśnie. O tego drona się tu rozchodzi. O dronowanie. Albo raczej drenowanie portfela.
Lost Italianos popełnili parę e-booków. Wśród nich jest DRONOBOOK. Do niedawna dostępny w promocyjnej cenie 700 złotych.
Przyznam, że 7 stów za wirtualną książkę o lataniu dronem wydało mi się rzeczą kuriozalną. Pomyślałem, że Diana i Marcin robią skok na kasę i kują żelazo, póki gorące. Bo skoro mają swoje 5 minut, to po prostu je wykorzystują. I monetyzują.
Z drugiej strony — może w DRONOBOOKU faktycznie zawarto arkana, które do tej pory były niedostępne dla przeciętnego droniarza? Może ta wiedza jest warta 700 złotych?
Może temu bije dzwon, komu dobrze leci dron?
Zaintrygowany wszedłem na stronę www.dronobook.com, aby poznać treść w pigułce. Niestety, przegapiłem promocję. Teraz DRONOBOOK kosztuje okrągłe 1000 złotych. Oprócz nowej ceny znalazłem różne, ciekawe informacje.
- DRONOBOOK to wirtualna książka, na kartach której kryje się pełnowartościowy kurs dronowania — no, skoro elektroniczną książkę o lataniu dronem sprzedajecie za tysiaka, to spodziewam się, że nie znajdę w niej niepełnowartościowego kursu.
- Stworzyliśmy taki kurs, jaki sami byśmy przerobili. Od początku, do końca — rozumiem, że zapłacilibyście tyle samo, ile za niego krzyczycie?
- Możesz czytać go gdziekolwiek jesteś — czy to w tramwaju, czy podczas przedłużających się posiedzeń w toalecie — tak samo, jak z każdym innym e-bookiem i każdą inną książką. Spec od języka korzyści ewidentnie nie postarał się w tym fragmencie. Ale za to storytellingowo posadził mnie (dosłownie) w sytuacji, gdy z jakiegoś powodu nie mogę opuścić toalety, więc zagłębiam się w lekturę. I nagle startuję. Z kibla. Jak dron. A potem odlatuje hen, daleko…
- NAJNIŻSZA MOŻLIWA CENA — pierwszy przymiotnik powinien być przeciwieństwem obecnego. Przed drugim zabrakło przedrostka nie.
- …kurs ten będzie rozwijał się z Twoimi umiejętnościami… Nie wiesz, o co chodzi? – no szczerze mówiąc, to nie wiem. Chyba że próbujecie nabić mnie w butelkę?
- Jedyny taki zajebisty produkt na rynku — i to w pojebanej cenie.
Na YouTubie wisi cała masa tutoriali do nauki dronem. Licencja na drona z 4 godzinami indywidualnego szkolenia praktycznego z instruktorem i 12-miesięcznym e-learningiem kosztuje niecałe 2000 złotych.
Kompletnie nie znam się na lataniu dronem, więc nie będę zgrywał eksperta. Natomiast 1000 złotych za DRONOBOOKA odbieram jak nieśmieszny żart. Być może się mylę. Jeśli czytasz ten tekst i jesteś posiadaczem lub posiadaczką omawianego e-booka – odezwij się. Gdy z ręką na sercu przyznasz, że jest warty swojej ceny, to posypię głowę popiołem i napiszę sprostowanie.
Lost Italianos. Rozumiem, skąd w waszej nazwie słowo lost. Może trochę się pogubiliście? Jak dron, który leci na zerwanym zasięgu? Pamiętajcie — nigdy nie jest za późno, aby odnaleźć siebie. Zwłaszcza gdy kulę ziemską zna się jak własną kieszeń, prawda?
Przesuń suwak. Zwiększ limity
Choć DRONOBOOK pozostawił niesmak, to rozbudził ochotę.
Dlatego poprosiłem znajomych, aby podrzucili mi najbardziej przypałowe marki osobiste, z jakimi się zetknęli.
Koleżanka wysłała mi niejaką @martifox.official. Wbiłem i zobaczyłem panią, która buduje marki osobiste na IG. W swoim bio chwali się, że jej paru podopiecznych dorobiło się 30-milionowych zasięgów.
Nie pogardziłbym takimi zasięgami u siebie. No więc zajrzałem do paru postów w poszukiwaniu czegoś, co z mojej marki zrobi Markę.
Rozbudowała swoją społeczność od 0 do +64 000 obserwujących!
Podniosła swoje ceny 6x i ludzie wciąż kupują, jest zabookowana na miesiąc w przód!
Każda jej rolka dociera do SETEK TYSIĘCY odbiorców, a najlepsze zdobywają MILIONOWE wyświetlenia!
Każda treść kończyła się tym samym — wezwaniem do kliknięcia link. To kliknąłem. Trafiłem na brzydką stronę, gdzie zapisałem się na listę oczekujących. Już 5 dzień czekam na ruch Marti Fox. Przebieram nogami na myśl, że zamienię obserwujących w klientów, rozbujam profil i wygeneruję rzędy zer.
W międzyczasie przeglądam tych, którym Marti Fox pomogła.
Victoria Iwanowska zorganizuje ślub z Twojej bajki. Kreator Mówcy Robert Jarek rozwinie Twoją pewność siebie. Charyzmatyczna Klaudia uświadomi Ci, że jesteś najważniejszą częścią swojego życia i pracy. A Grillmasterka przekona Cię do tego, aby gazowego grilla nigdy nie odpalać z zamkniętą pokrywą. Bo może wybuchnąć.
Powyższe postacie łączy jedno. Wszyscy są specjalistami.
Instagram pęka od specjalistów. Produktów. E-booków. I specjalistycznych reelsów pt. 5 prostych kroków, przez które Twoja poduszka nigdy nie będzie się marszczyć. Albo jedyny taki e-book, z którym zakup odkurzacza będzie przyjemnością.
Wisienką na torcie była babka z @wecreate_global. Obejrzałem filmik, w którym mówi o wykonywaniu przelewu na jedno ze swoich marzeń. Ten proces nazywa rytuałem płacenia. Niestety, przelew nie przechodzi, Kobieta dostaje informację, że musi zwiększyć swoje limity. I wtedy pojmuje wszystko.
Ludzie rezygnują z celów, gdy napotykają przeszkody. A przecież wystarczy wejść w konto i zwiększyć limity za pomocą suwaczka. Tak zrobiła nasza bohaterka. Zwiększyła limity. A sekundy później przedostała się wprost do upragnionego marzenia.
Zawsze sądziłem, że specjalistą jest ktoś, kto ma kierunkowe wykształcenie. Lub umiejętności potwierdzone papierem. Ktoś, kto nie musi żebrać o atencję na portalu społecznościowym. Ktoś, kto nie wmawia Ci, że dezodorant, który masz w łazience, po cichu rujnuje Twoje życie.
Ktoś, kto przy każdej okazji nie kpi z Twojej inteligencji.
Takim specjalistom nie ufam. Bo uważam, że jakość, solidność i innowacja nie potrzebuje szumu. Prawdziwi fachowcy są, byli i będą. Bez e-booków nafaszerowanych frazesami. Bez landrynkowego wizerunku. Bez taniej ściemy.
Ale co ja tam wiem? Przecież nie jestem specjalistą. Co najwyżej wykwalifikowanym dyletantem. I naprawdę czuję się z tym świetnie.
Chcesz więcej? Zaobserwuj ten profil
Niektóre marki własne dobrze obrazuje Firma. I nie mówię tu o jakimś przedsiębiorstwie. Fani ulicznego hip-hopu wiedzą, że chodzi o grupę złożoną z m.in. takich person jak Popek, Pomidor, czy Bosski Roman. Numer Co z tego masz? zawiera wers, który delikatnie sparafrazowałem.
Ty na balangę patrzysz, co się dzieje, wszędzie marki osobiste, a wśród nich złodzieje
Czyli te, które namiętnie stroją się w piórka. Uporczywie wmawiają, że potrzebujemy tego…czego nie potrzebujemy. I żerują na braku refleksji.
Co innego, gdy marka własna rzeczywiście odmienia cudze życie na lepsze.
Dlatego już dziś uchylę Ci rąbka wielkiej tajemnicy. Za tydzień dowiesz się, jak zostać alkofit w 72 godziny.
Tymczasem udostępnij mój artykuł. I bądź na bieżąco.